Czy na pewno żyję swoim życiem? Rana narcystyczna i jej konsekwencje
Jest pewien rodzaj zranienia psychicznego, który boli całe życie. Dezorganizuje nasze bycie w świecie, doprowadza nas do wyczerpania emocjonalnego i fizycznego, blokuje nasze bycie z bliskimi i sprawia, że mamy wrażenie ŻYCIA NIE SWOIM ŻYCIEM.
To zranienie to rana narcystyczna.
Na wstępie od razu chciałbym napisać, że nie będę tutaj omawiał narcystycznego zaburzenia osobowości. Chcę zająć się typem zranienia, którego doświadczyło (lub nadal doświadcza) wielu z nas, które powoduje duże wewnętrzne „rozedrganie” i cierpienie, które dość mocno jest chowane przed całym światem także ze względu na kulturę w jakiej żyjemy pełnej zwodniczych haseł: „możesz wszystko”, „bądź najlepszą wersją siebie”, „zakasaj rękawy i realizuj cele”!
Zranienie narcystyczne powstaje na skutek warunkowania miłości. Początki najczęściej sięgają dzieciństwa. To w relacji rodzic–dziecko, poprzez szereg komunikatów i zachowań rodziców zachodzi owo pierwsze warunkowanie BYCIA dziecka.
Otrzymuje ono wprost lub w jakiejś utajonej formie komunikaty, że nie może być widziane i kochane za to KIM NAPRAWDĘ JEST, lecz aby zdobyć miłość, zainteresowanie i uznanie rodziców, musi być JAKIEŚ:
„bądź takie jak ja chcę żebyś był”,
„mi się nie udało, więc ty zrealizuj wszystkie moje niezaspokojone życiowo pragnienia”,
„taki być nie możesz, to mnie złości, to mnie smuci, to źle wypada na tle innych dzieci”,
i klasyczne już: „dlaczego tylko czwórka a nie piątka”.
W tym układzie dziecko często zostaje wykorzystane do zaspokojenia narcystycznych potrzeb swoich rodziców. Ma zrealizować wszystkie ich pragnienia i cele, których im nie udało się zrealizować.
Co zatem się dzieje? Dziecko uczy się bycia kochanym za określone zachowania i postawy. Hamuje wiele swoich uczuć (m. in smutek, bezradność, złość), próbując za wszelką cenę zdobyć aprobatę rodziców. Po jakimś czasie doskonale wie co ma robić a czego unikać, by to się wydarzyło. Przestaje zatem być w swobodnej ekspresji wszystkich uczuć, przestaje się realizować i wyrażać. Doskonale zaczyna rozpoznawać w jaką grę ma zagrać z bliskimi, by uzyskać coś dla siebie.
To w tym momencie zaczyna się kształtować to, co terapeutycznie nazywamy fałszywym self. Następuje odrzucenie jakieś części siebie, zablokowanie dużego kawałka energii psychicznej (tej nieakceptowanej), inwestowanie w promowanie fałszywego self, które może zyskać aprobatę i szacunek innych.
To w tym momencie zaczyna się kształtować ów wewnętrzny głos, który towarzyszy często wielu także już w dorosłym życiu:
„Muszę być kimś”,
„muszę się w tym życiu nastarać, żeby zdobyć miłość i akceptację”,
„muszę chować wszystkie niefajne swoje kawałki, bo na pewno zostanę odrzucony”.
To na tym etapie następuje ten największy dramat: ODRZUCENIA SIEBIE i inwestowania całej swojej energii w wyimaginowany wizerunek siebie.
Tę sytuację przybliża nam mit o Narcyzie, który codziennie przeglądał się w tafli wody i nic innego go nie interesowało.
Tak naprawdę Narcyz nie był zakochany w sobie. Nie znał siebie. Wiedział tylko jaki chciałby być.
Był zakochany w swoim odbiciu, wizerunku, do którego każdego dnia starał się dobić. Uwierzył, że jego wizerunek jest jego prawdziwą tożsamością.
I tak oto możemy wejść w dorosłe życie z wciąż krwawiącą, nierozpoznaną i bardzo często wypieraną raną narcystyczną. Obszarem naszej psychiki niezwykle delikatnym, pokrytym lękiem i wstydem.
Z kawałkiem siebie, którego nie chcemy zobaczyć, który kojarzymy ze słabością. Z kawałkiem siebie, który często jest zaprzeczony, który za wszelką cenę próbujemy ukryć przed światem, stosując całą masę mechanizmów obronnych i strategii, by pokazywać tylko ten dobry, skuteczny, szlachetny, piękny wykreowany wizerunek.
I niestety, bardzo często zostajemy w tym wzmocnieni poprzez aprobatę środowiska, w którym żyjemy.
Odtwarza się sytuacja z dzieciństwa: dostajemy akceptację i podziw za to co robimy a nie za to kim naprawdę jesteśmy.
Żyjąc z nierozpoznaną i nieprzepracowaną raną narcystyczną najczęściej stosujemy naprzemiennie dwie wyczerpujące strategie: wieczne STARANIE SIĘ:
„co jeszcze mam zrobić, by ten świat mnie kochał”? jaki mam być, by dostać choć kawałek akceptacji”.
I CIĄGŁE PODWAŻANIE SIEBIE: „to na pewno za mało, bym zasłużył na miłość”, „tego nie mogę ujawnić, bo zostanę odrzucony”, „na pewno za jakiś czas wszyscy się zorientują kim tak naprawdę jestem i wtedy przestaną mnie akceptować”.
W ten sposób zostaje uruchomiony cały autopilot destrukcyjnych myśli i zachowań, który uniemożliwia nam tak naprawdę w pełni: przyjęcie siebie, korzystanie z życia, otworzenie się na bliskie relacje, angażowanie się, bez wiecznego lęku, że to wszystko kiedyś „gruchnie”.
Odrzucamy zatem siebie i blokujemy tym samym dostęp innych do siebie.
„Współczesna kultura utrudnia okazywanie współczucia samym sobie.
Przez większość życia pniemy się w górę po drabinie osiągnięć, cały czas poddawani sądom i ocenom, często też słyszymy, że nie spełniamy oczekiwań.
Przyswajamy komentarze rodziców, nauczycieli i generalnie całego społeczeństwa.
W konsekwencji ludzie czasem nie mają dla siebie zbyt wiele współczucia.
Nie odpoczywają, gdy są zmęczeni, nie zaspokajają podstawowych potrzeb: snu, jedzenia i ruchu, narzucając sobie coraz więcej pracy.
Dalajlama powiedział, że traktują siebie jak trybiki w maszynie.
Mają skłonność do depresji czy niepokoju, bo uważają, że powinni mieć więcej, być bardziej, sięgać dalej.
Nawet gdy osiągają sukces, zdobywają wszystkie nagrody, często mają się za nieudaczników czy oszustów i tylko czekają na nieuchronny upadek (…) kiedy okażą się
niewarci szacunku i miłości.”
Wielka Księga Radości, Jego Świątobliwość Dalajlama, Arcybiskup Desmond Tutu oraz Douglas Abrams
Życie z nierozpoznaną raną narcystyczną prowadzi do:
- Wyczerpania swojej energii psychicznej i fizycznej. Nadużywamy siebie i stale przekraczamy. Traktujemy siebie przedmiotowo. Jesteśmy w ciągłym dialogu ze swoim: muszę, wypada, należy, nie mogę, nie wolno. To z kolei prowadzi nas do wielu nadużyć w kontekście swojego zdrowia psychicznego i fizycznego. Bardzo często punktem zwrotnym, momentem zatrzymania są jakieś konkretne kryzysy zdrowotne. To właśnie wtedy możemy zadać sobie pytanie: kiedy i dlaczego doprowadziłem siebie do takiego stanu?
- Wzmacniania bardzo niebezpiecznej postawy zewnątrzsterowności: czyli bycia uzależnionym od opinii innych na swój temat, próby zadowolenia wszystkich dookoła, utrzymaniu wizerunku zawsze dobrego, zgodnego kompana etc.
- Doświadczania bardzo często chaosu emocjonalnego. Nie rozumiemy swoich głębokich uczuć i potrzeb, nie mamy z nimi kontaktu. Najczęściej potrafimy tylko powiedzieć: to mnie stresuje (nie rozumiejąc, że za pojęciem stres, którego często nadużywamy, stoją jakieś konkretne uczucia, których nie rozpoznajemy).
- Wspomniany chaos emocjonalny generuje bardzo duże napięcie fizyczne i psychiczne, które często chcemy szybko uśmierzyć. Wpadamy zatem często w pułapkę nadużywania substancji psychoaktywnych – tak, one szybko uśmierzają nasz wewnętrzny ból. Zwróćmy uwagę jak powszechne jest dziś choćby zjawisko wysoko funkcjonujących alkoholików: za dnia dający radę menedżerowie/ menadżerki, ogarniający jak najlepiej rzeczywistość, ubrani w piękne skrojone kostiumy, brylujący na zebraniach, po całym dniu wyczerpani, smutni, depresyjni, samotni szukają ukojenia w alkoholu. Nikt o tym często nie wie. Wizerunek za dnia się zgadza, więc…
- Braku prawdziwego zaangażowania i intymności emocjonalnej w relacjach. Budowaniu szybkich, przelotnych i bardzo często opartych tylko na wzmacnianiu niezdrowego „ego” relacji. Uwodzenie, seksualizowanie, zwodzenie, straszenie. Wszystko po to, by mieć relację „pod kontrolą”. Na bliskie relacje nie ma czasu i przestrzeni. W bliskich relacjach trzeba się odsłonić, a to przecież jest zagrażające. Lepiej zatem uwieść wszystkich swoich czarem, potęgą, kompetencjami, talentami, zasługami, siłą, pozycją.
- Wykształcenia się „syndromu oszusta”: czyli totalnego braku wiary w siebie i swoje możliwości i w to, że tacy jakimi naprawdę jesteśmy możemy być wystarczający. Rana narcystyczna cały czas będzie się uruchamiała i podważała wiele kawałków Ciebie, każąc Ci pójść za głosem wewnętrznego krytyka, który zawsze wytknie Ci z dokładnością Twoje wszystkie słabości, nieumiejętności i sytuacje życiowe, które miałyby Cię pokryć wstydem, wycofaniem i lękiem.
- Nadwrażliwości i lęku przed oceną. Czyli nieadekwatnych reakcji emocjonalnych w sytuacjach zupełnie normalnych, które mogłyby posłużyć za wspierający i rozwijający feedback. Żyjąc z niezabliźnioną raną narcystyczną, wszystkie takie sytuacje są interpretowane jako jednoznaczne ODRZUCENIE. Tworzy to bardzo często bardzo napięte sytuacje interpersonalne w życiu osobistym i zawodowym.
- Lęku przed zaufaniem sobie i zajęciem się sobą, rozwijaniem swojego potencjału. Niewykorzystywanie w pełni swoich talentów. Niesłyszenie swoich głębokich potrzeb. Nieczerpanie z przyjemności, niedopuszczanie do siebie wsparcia innych. W każdej z takich sytuacji obsadzanie siebie w roli niegodnego egoisty.
- Stanów nerwicowych i depresyjnych, z wiecznym (często nieuświadomionym) konfliktem wewnętrznym pomiędzy id (sferą naszych popędów), ego (tym na co mogę się zdecydować) a superego (najczęściej karzącym). Życie nie swoim życiem, realizowanie tylko tego kawałka „dla świata” prędzej czy później prowadzi także do rozwinięcia „stanów depresyjnych”.
Kim naprawdę jestem?
Na ile czuję się wartościową i pełną osobą?
Na ile czuję, że zasługuję na miłość?
Na ile czuję, że to kim jestem jest wystarczające?
Czy mogę w końcu sobie zaufać?
Czy wiem co czuję i czego potrzebuję?
Czy mogę w końcu odsłonić się przed światem i przestać grać rolę „grzecznej dziewczynki”, „miłego chłopca”, zawsze dającego radę partnera, matki etc?
Czy, życie, którym żyję jest NAPRAWDĘ MOIM ŻYCIEM?
To tylko niektóre pytania, które w końcu mogą zmobilizować do tego, by poznać siebie i przyjąć na nowo. Proces rozpoznawania w sobie wszystkich kawałków osobowości i budowania relacji z nimi może być początkiem zdrowienia.
Nie jest to proces ani szybki, ani łatwy. Bardzo często zaczyna się właśnie od przejścia przez „swoją depresję”, opłakania wszystkich sytuacji, które przyczyniły się do naszego bólu i cierpienia.
Proces porzucenia dotychczasowego wizerunku może także uruchomić lęk: I co teraz? Co w zamian? Czy naprawdę mogę być sobą (i co to dla mnie oznacza?).
Aby rana narcystyczna mogła być uleczona potrzeba doświadczyć nowego wzorca relacji. Potrzebujemy mądrego towarzysza, cierpliwego, uważnego, akceptującego, który pomoże nam zobaczyć wszystkie dotychczas niewidziane, niechciane, wyparte kawałki naszej psychiki. W terapii nazywamy to korekcyjnym doświadczeniem relacji. Relacji, w której w końcu możemy być sobą, mając pewność, że nie zostaniemy odrzuceni, zranieni, upokorzeni czy wyśmiani.
Potrzebujemy kogoś (terapeuty, mentora, przewodnika duchowego), kto pomoże nam dotrzeć do naszych głębszych uczuć, z którymi straciliśmy kontakt. Kogoś, kto nie ulegnie często kreowanej np. w gabinecie terapeutycznym pięknej opowieści o nas samych, w której nas nie ma (czyli uwodzącej psychologizacji, intelektualizacji, odwracaniem uwagi inną narracją).
Z kolei będąc po drugiej stronie, pracując z kimś rozwojowo (szkoleniowo, coachingowo) nie możemy zatrzymywać się tylko na wzmacnianiu kolejnych kompetencji, dawaniu narzędzi. Musimy uwzględnić całą dynamikę dobrego procesu rozwojowego. Pracować na postawach. Uwzględnić i zobaczyć, że po drugiej stronie jest człowiek, ze swoją historią i pewnymi wyuczonymi wzorcami zachowań, tak, by przez przypadek nie wzmocnić u kogoś tego kawałka narcystycznej rany:
„….oto zdobyłem kolejny certyfikat, przeczytałem kolejną książkę, zaliczyłem kolejne szkolenie. Mój mentor i ja jesteśmy z siebie zadowoleni. Kolejny sukces!”
Tak oto często rozgrywa się owo narcystyczne uwodzenie wiecznym rozwojem.
„Tak, mam kolejny certyfikat ale w głębi duszy nadal czuję się pusty, niepewny, wybrakowany”.
Wymaga to od wszystkich „mentorów” przepracowania swojej rany narcystycznej i zaproszenie innych do budowania bliskich, autentycznych, opartych na solidnych fundamentach relacji.