Nadkonsultacje

Pierwszy z serii felietonów pt.: "Przebić tę kopułę"doktora hab. nauk społecznych i Wykładowcy APP, Ryszarda Praszkiera, o tytule "Nadkonsultacje".
"Dokonaliśmy rzeczy wspaniałych, możemy być z siebie dumni. A jednak czegoś brakuje. Umiemy wspaniale naśladować wzorce funkcjonowania organizacji, konferencji, prezentacji. Świetnie odtwarzamy to, co wyobrażamy sobie, że jest „zachodnie” i, dzięki temu, osiągamy to, co jest do osiągnięcia. Ciągle wszakże jeszcze nie idzie nam osiąganie nieosiągalnego. Nie jesteśmy liderami w kreowaniu nowych rozwiązań czy nowych pomysłów dla świata. Opanowaliśmy do perfekcji wnętrze „niewidzialnej kopuły”, ale nie umiemy jej przebić Co tworzy tę kopułę? I jak się przez nią przebić?..."

Wydaje mi się, że nasz świat zrobił się nad—konsultacyjny, nad—coachingowy i nad—opiekuńczy—to wszystko oczywiście za dobre pieniądze. Olbrzymi przemysł doradczy wytworzył mnóstwo nowych „zawodów”, które wymagają dość średniej wiedzy socjo-psychologicznej, a za to pozwalają osiągać niebywałe dochody z utrzymywania różnych skołatanych biznesmenów (czy innych liderów) w stałej zależności. Czy odpowiedzią na każde piknięcie, tąpnięcie, wahanie lub zawirowanie ma być tzw. coaching? A może odwrotnie—odpowiedzią powinna być odmowa udzielenia pomocy?

Prawda, że to brzmi jak herezja: jak to, ktoś skołatany potrzebuje porady, a ty mu chcesz odmówić? Gdzie twoja empatia i miłość do człowieka? Już spieszę z odpowiedzią: Wychowałem się w nurcie tzw. „konsultacji systemowych”. Bada się przede wszystkim okoliczności, w jakich dochodzi do prośby o wsparcie: kto był w taką decyzję włączony, jak została sformułowana, w jakich układach i środowisku jest dana osoba, ale przede wszystkim—na ile wsparcie by ją—patrząc perspektywicznie—wzmocniło, albo też—osłabiło (np. uzależniło od pomocy z zewnątrz). Dalej: czy można, za pomocą minimum ingerencji (na przykład: dobrze uzasadnionej odmowy udzielenia pomocy) doprowadzić do tego, by dana osoba sama znalazła moc w sobie? Słowem—ważne są konsekwencje oraz konsekwencje konsekwencji—znacznie bardziej niż sama interwencja (nawet ta prowadząca doraźnie do „cudownej” poprawy).

W literaturze tego nurtu przytaczany jest następujący przykład:  Przychodzi do psychoterapeuty były pilot, bohater wielu akcji wojennych. Powodem jest jego notoryczny alkoholizm. Poprzednio wiele różnych akcji pomocowych się nie powiodło. Pilot siada, wyciąga—jak najcenniejszy skarb—starą gazetę z artykułem o sobie jako o bohaterskim pilocie—i z dumą pokazuje terapeucie. Ten, bez słowa, wyrzuca gazetę do kosza i pyta: no to z czym pan przyszedł? Pacjent wychodzi wzburzony. Terapeuta tak omawiał ów przypadek: pójdzie wściekły zapić do knajpy, ale między kolejnymi kieliszkami będzie widział obraz strasznego terapeuty wyrzucającego jego artykuł do kosza. Tak, jakbym wbił klin między—kieliszkowy. Ten artykuł to była jego „deska ratunku”—że przecież może pić, bo jest kimś—i co mu kto powie. W końcu, wściekły, może przyjdzie mnie ochrzanić—i zacznie się już prawdziwa (nie udawana) terapia.

Inny przykład: przyszła do mnie do poradni aktorka z napadami tremy i lęku; jak mówiła—wszystkie koleżanki mają swoich psychoterapeutów. Owszem, są sprawdzone techniki terapeutyczne, które mogłyby jej szybko i wydatnie pomóc. Jednak ja jej tej pomocy (po wnikliwym wywiadzie) odmówiłem. Dlaczego, pytała? Pani ma rodzinę; myślę, że warto z nimi otwarcie porozmawiać,i—jeżeli uznacie za stosowne—przyjść do mnie razem. Wyszła trzaskając drzwiami. W myśl idei konsultacji systemowej, ta pani była na pogłębiającej się drodze koncentrowania się na sobie, co—na dłuższą metę—mogło być destrukcyjne dla relacji rodzinnych (już pojawiały się pierwsze problemy). „Ja i moja trema” współgrała ze „wszystkie koleżanki mają swoich psychoterapeutów”. Moja odmowa była wstrząsem, a odniesienie sprawy (w końcu, jak sądziła, „czysto osobistej”) do rodziny—zupełnym zakłóceniem spodziewanej rutyny.Myślałem, że jeżeli pomogę dziewczynie w czasie spotkań indywidualnych, to—chociaż napady tremy miną—ona się jeszcze bardziej skoncentruje na sobie, „odpłynie” od rodziny, która przecież może—w jej wypadku—być źródłem mocy i lepszego wglądu. Zamykając oczy widziałem, że stoi właśnie teraz na rozdrożu: lekkie pchnięcie (zachęta) w kierunku widzenia siebie w rodzinie (a więc—nie samotnej) może mieć większe znaczenie dla niej samej w przyszłości i dla całej rodziny (konsekwencje konsekwencji). Przyjęcie proponowanej „ego-centrycznej” wykładni może już nieodwracalnie „zabetonować” jej odpływanie od więzów z bliskimi i dryfowanie w świecie z coraz większą koncentracją na „ego”. Po dwóch tygodniach przyszła razem z rodziną. Okazało się, że po naszym spotkaniu opowiadała wściekła „o tym głupim terapeucie”. Stało się to jednak bodźcem do rodzinnych rozmów; okazało się, że mąż, starsze dzieci, są mocno zaangażowane, mają też swoje ważne zdanie na temat napadów tremy, a to z kolei—stało się znaczącym wsparciem dla aktorki. Po kilku dniach takich rozmów—ze wściekłością „na tego głupiego terapeutę” w tle—okazało się, że napady lęku samoczynnie maleją. Dalsze rozmowy rodzinne u mnie w gabinecie pozwalały otwarcie poruszać ważne problemy, też takie, o których dotychczas nie rozmawiali. Trema zeszła do tła, i zanikała, choć w ogóle na niej się nie koncertowaliśmy.

Konsultacja systemowa nastawiona jest na znalezienie klucza do ukrytego skarbu własnej mocy, przy minimum interwencji. Założenie jest takie, że ta moc jest gdzieś ukryta, że—tak jak w najlepszym kryminale—trzeba ten skarb odszukać i—jak w puzzlu—znaleźć kod, by samo—zadziałał (bez „wiszenia” na pomocy z zewnątrz). Tu jednak tkwi paradoks: interwencja może i jest potrzebna (więc—jakieś działanie zewnętrzne)—ale taka, by uruchomić własny (a więc wewnętrzny) proces. Świat dookoła nas zmierza wszakże do zupełnie innej filozofii: coraz więcej jest coachów i konsultantów, głodnych by znaleźć coraz więcej osób, chcących płacić za konsultacje, możliwie długie, i możliwie ukazujące niemoc, a co za tym idzie—potrzebę większej ilości konsultacji. Wchodzimy w świat nowego typu uzależnienia—od coachów. Ale przecież uzależnienia powinno się leczyć? Więc może to jest błogosławieństwo dla psychoterapeutów, którzy będą mieli nowe źródło dochodów dzięki napływowi pacjentów uzależnionych—już nie od wódki czy narkotyków—ale od coachów.

Nowe rozwiązania często pojawiają się w sytuacji dyskomfortu czy kryzysu. Napięcie z tym związane pozostaje gdzieś, w tyle głowy, obecne w czasie spania, jedzenia, zabawy z dziećmi. Procesy twórcze, pojawianie się nowych pomysłów na zasadzie reakcji „acha”, czy „eureka” wyglądają jakby były przypadkowe, choć są wynikiem stałego, podwyższonego poziomu aktywacji połączeń między neuronami w mózgu. Kultura „nadkonsultacji” każe nam szybko redukować dyskomfort i szukać coacha czy konsultanta, który owszem, daje ukojenie napięcia, ale też tym samym—powoduje wygaszenie procesu twórczego.

A może poszukamy innej drogi? Z jednej strony nie zostawiajmy ludzi samych, bez sygnałów, że nam na nich zależy, szczególnie gdy przeżywają ciężkie chwile. Z drugiej strony wszakże—myślmy kategoriami poszukiwania ukrytej mocy, a więc dawania minimum wsparcia pozwalającego na uruchomienie własnych zasobów. To wielka sztuka tak nie pomagać, by pomagać!