Nadinstytucje

"Nadinstytucje" to trzynasty felieton z serii pt.: "Przebić tę kopułę", autorstwa dr hab. nauk społecznych i Wykładowcy APP, Ryszarda Praszkiera:
"Dokonaliśmy rzeczy wspaniałych, możemy być z siebie dumni. A jednak czegoś brakuje. Umiemy wspaniale naśladować wzorce funkcjonowania organizacji, konferencji, prezentacji. Świetnie odtwarzamy to, co wyobrażamy sobie, że jest „zachodnie” i, dzięki temu, osiągamy to, co jest do osiągnięcia. Ciągle wszakże jeszcze nie idzie nam osiąganie nieosiągalnego. Nie jesteśmy liderami w kreowaniu nowych rozwiązań czy nowych pomysłów dla świata. Opanowaliśmy do perfekcji wnętrze „niewidzialnej kopuły”, ale nie umiemy jej przebić Co tworzy tę kopułę? I jak się przez nią przebić?..."

Pytają mnie często o rolę instytucji we wspomaganiu kreatywności. Odpowiadam, że nie wiem, że instytucji unikam i omijam szerokim łukiem. Wydaje mi się, że instytucje – w swoim obecnym kształcie – wszystko psują przez swoją biurokrację, ramy działania, wytyczne, itp.

Jaka instytucja zechce wspomagać dewiantów, choćby pozytywnych? Obecnie coraz więcej jest w USA doniesień o roli pozytywnych dewiantów w społeczeństwie. A taki przecież nie trzyma się reguł, nie da się wcisnąć w ramy instytucji; działa niezależnie, wymyśla wariackie pomysły, a nawet – wciela je w życie. Takim pozytywnym dewiantem jest Shannon Dosemagen, Amerykanka, która po serii katastrof (huragan Katrina, wyciek ropy w Zatoce Meksykańskiej z tankowca BP), widząc bezradność i powolność instytucji, powołała sieć monitoringu obywatelskiego (Public Lab). Oczywiście, plamy ropy na oceanie czy skutki huraganu trzeba monitorować w sposób ciągły, najlepiej z góry. Instytucje robią to rzadko, powoli i bardzo drogim sprzętem. Shannon wymyśliła system przerabiania starych aparatów na sprzęt użyteczny do podczepiania pod obywatelskie balony czy latawce. Stworzyła mobilną sieć sąsiedzką, błyskawicznie skrzykującą się w razie potrzeby i rozwijającą swoją własną sieć monitoringu. Dokumentacja uzyskana przez sieć Public Lab w czasie katastrof służyła odpowiednim instytucjom jako główne źródło bieżącej informacji. Mało tego: cały ten system jest samowystarczalny i niezależny finansowo, dzięki sprzedaży taniego sprzętu do monitoringu.
Co mają instytucje do tego? Mają dać pole działania i się nie wtrącać – taka jest według mnie ich główna rola; no może jeszcze dobrze płacić za dokumentację pozyskaną przez sieć obywatelską.

W USA tacy ludzie jak Shannon są modelowymi bohaterami, o których uczą w szkołach. W Europie natomiast są nielubiani, a ich działalność tłumiona – bo nie chcą się dostosować do instytucji. I tu zagadka: gdzie jest więcej innowacji i patentów? Na pewno nie w miłującej instytucje Europie.

Inny przykład: jeden z najbiedniejszych krajów, Burkina Faso. Nie ma żadnych grantów, nie ma nic. Jest pustynia z szarymi kamieniami. Smutny z powodu biedy w jego ukochanym kraju rzeźbiarz spaceruje, popijając, na obrzeżach stolicy, aż w końcu zasypia z głową na pustynnym kamieniu. Co robi rzeźbiarz, kiedy się budzi z głową na kamieniu? Rzeźbi ten kamień, po czym zwołuje kolegów, by ci wybrali inne kamienie i też je rzeźbili. Powstaje pomysł festiwalu rzeźbiarskiego po środku brudnej, brzydkiej pustyni, na której jedynie kamieni jest pod dostatkiem. Więc zjeżdżają się najlepsi rzeźbiarze z całego świata, wieczorami tańczą, piją i się radują, a w dzień – rzeźbią. Powstaje bodajże największy na świecie park pustynnej rzeźby.
Maszeruję kilka godzin, co chwilę znajduję nowe rzeźby; niektóre wydają się wręcz wybitne. Mimo to udaje mi się zwiedzić jedynie część tego niezwykłego parku rzeźby. Dookoła rozwija się przemysł hotelowy, handel pamiątkami, gastronomia, itp. Wszystko to – bez żadnych dotacji czy grantów. Państwo w końcu buduje ogrodzenie i pobiera opłaty za wejście. Wszyscy zyskują, włącznie z instytucją, która podłączyła się na końcu, by pobierać opłatę. Na szczęście przedtem – nie przeszkadzała.

Jeszcze jeden przykład? Proszę bardzo: niech to będzie najtrudniejsze wyzwanie w najbardziej niebezpiecznym miejscu: wzmacnianie roli kobiet we wsiach Afganistanu. Różne instytucje państwowe czy lokalne, własne czy z zagranicy, nie dawały rady – jak wiemy często takie próby kończyły się jeszcze większymi napięciami i atakami, a czasem – zabójstwami. Reza Deghati, fotograf National Geographic, robiąc fotoreportaże z życia górskich wiosek, bolał nad kompletną marginalizacją kobiet w tych społecznościach. Cały czas myślał, jak mógłby pomóc w zmianie statusu kobiet, jednocześnie nie będąc zabitym przez Talibów. W końcu wymyślił. Kluczem będzie kobiece dziennikarstwo! Fundamentaliści na to się zgodzą, bo kobiety będą dokumentować piękno życia pasztuńskich wsi. Powstała sieć kobiet z kamerami i mikrofonami, kobiece radio, i kobiece dokumenty filmowe. Stało się to niezwykle popularne i zaakceptowane przez całą społeczność, a więc także przez mężczyzn. Pośrednio – wzrósł status kobiet, szczególnie, że nie tylko stały się podziwianymi twórczyniami, ale też przynosiły do domu dochód: Reza Deghati włączył bowiem w tok ich szkolenia także prowadzenie biznesu; dzięki temu grupy kobiet – reporterek zakładały spółki.

Żeby przebić tę kopułę (skrajnej nędzy w Burkina Faso, monitoringu skutków kataklizmu, czy sytuacji kobiet w Afganistanie) nie trzeba instytucji. Na szczęście instytucje po prostu się nie wtrącały; wręcz odwrotnie: korzystały z wyników monitoringu czy też czerpały zysk z istniejącego już parku rzeźby.

Zapewne myślicie, że jestem przeciwnikiem instytucji. Otóż nie, gorącym ich zwolennikiem, ale zupełnie innych: bez biurek, procedur, biurokracji – a z wielkim sercem i empatią. Wyobrażam sobie kampus w amerykańskim stylu: przebywają ze sobą, mają wspólne zajęcia, dyskusje i pomysły; wszyscy zainteresowani: rzeźbiarz co rzeźbi pustynne kamienie, kobieta co monitoruje z sąsiadami stan po kataklizmie i twórca dziennikarstwa kobiet afgańskich, razem z przedstawicielami instytucji. I tak jak na amerykańskich kampusach – wspólnie wpadają na pomysł zaproszenia kogoś ciekawego, wycieczki do jakiegoś inspirującego miejsca, dyskusji przez całą noc, tańca, spotkań przy ognisku, konkursu na najlepsze żarty, muzykowania… Taki nowy kształt instytucji popierałbym całym sercem. I już się zgłaszam, żeby tam zatańczyć.