Nadsprytność

"Nadsprytność" to jedenasty felieton z serii pt.: "Przebić tę kopułę", autorstwa dr hab. nauk społecznych i Wykładowcy APP, Ryszarda Praszkiera:
"Dokonaliśmy rzeczy wspaniałych, możemy być z siebie dumni. A jednak czegoś brakuje. Umiemy wspaniale naśladować wzorce funkcjonowania organizacji, konferencji, prezentacji. Świetnie odtwarzamy to, co wyobrażamy sobie, że jest „zachodnie” i, dzięki temu, osiągamy to, co jest do osiągnięcia. Ciągle wszakże jeszcze nie idzie nam osiąganie nieosiągalnego. Nie jesteśmy liderami w kreowaniu nowych rozwiązań czy nowych pomysłów dla świata. Opanowaliśmy do perfekcji wnętrze „niewidzialnej kopuły”, ale nie umiemy jej przebić Co tworzy tę kopułę? I jak się przez nią przebić?..."

Boże, jacy jesteśmy sprytni! Za każdym osiągnięciem „coś stoi”, dopatrujemy się ukrytych powodów i w ogóle już nie umiemy cieszyć się z rzeczy takich, jakimi one są. Sądzimy, że sukces jest wynikiem wszystkiego (jakichś zewnętrznych sił) oprócz zdolności, kreatywności, oddania sprawie czy pracowitości. Szczególnym polem do popisu dla naszej nadsprytności są ci, co osiągnęli bardzo dużo, przy minimalnych inwestycjach: „dobra, dobra, już ja wiem, co się kryje za tymi sukcesami” – myślimy.

Chociaż z wyjątkami: mój wykład na zaproszenie uniwersytetu w Malmö miał taki właśnie tytuł: „Przywództwo przyszłości: osiąganie ogromnych rezultatów dzięki minimalnym inwestycjom” – i cieszył się wielkim zainteresowaniem. Szczególnie przykłady z moich podróży do krajów, gdzie nie ma grantów Unii Europejskiej, w ogóle nie ma żadnych grantów, więcej – nie ma nic. W Himalajach, kilka tysięcy metrów nad poziomem morza, są tylko góry i piękna kultura tamtejszych wiosek. Wsparcie rządowe, nawet gdyby chciało, nie miałoby jak tam porządnie dotrzeć. A jednak są ludzie, którzy potrafią tamże wykrzesać – z niczego – wspaniałe rzeczy; i nawet najwięksi nadspryciarze nie dopatrzyliby się, „co za tym stoi”. Mówiłem też w Malmö o plemionach Masajów w Kenii: oprócz krów mają też piękną tradycję… i to wszystko. Nic i nikt „nie stoi” za ich wspaniałymi projektami, które miałem radość i zaszczyt poznawać.

No dobrze, powie nadspryciarz, w Himalajach rozumiem. Ale w Polsce? U nas to nie przejdzie: za takim „nowoczesnym liderem”, wyczarowującym „coś z niczego” będzie na pewno „coś stało”. A dawniej? Ci sprytni są przekonani, że za sukcesem podziemnej Solidarności stoi Reagan z pershingami i Gorbaczow z pierestrojką. Ja, znacznie mniej sprytny, wierzę w naszą niebywałą zdolność do samo-organizacji w tych latach 80-tych, do oddolnego wymyślania cudownych rozwiązań (np. powszechne spacery w czasie komunistycznego dziennika, czy Pomarańczowa Alternatywa). Wierzę, że dzięki determinacji, kreatywności i przedsiębiorczości – Polacy stworzyli sytuację narzucającą różnym „wielkim” rozwiązania dla nas przychylne. Papież JPII dał nam zastrzyk nadziei i wielkiej wiary w zwycięstwo – a reszta był już w naszych rękach.

Byliśmy zdolni do znaczącej przedsiębiorczości także i wcześniej: już choćby o czarnym rynku pod niemiecką okupacją napisano wiele prac. To przecież było niebywałe, wszechogarniające zjawisko (włącznie z zaopatrującymi się na tym czarnym rynku Niemcami), świadczące o naszej zdolności do kreatywnego i przedsiębiorczego działania – nawet w najskrajniejszych warunkach. A jeszcze wcześniej? Czy patrząc nadsprytnie i nadsceptycznie na samych siebie – zdajemy sobie sprawę z niebywałego rozwoju ekonomicznego w Królestwie Polskim, kiedy dane nam było minimum wolności gospodarczej? Powstawały liczne manufaktury, wręcz niezwykła industrializacja. Czy w ogóle jesteśmy choć trochę dumni z tego, że właśnie w Królestwie Polskim powstała (12 maja 1817 r) pierwsza polska giełda papierów wartościowych (nazywana wtedy Giełdą Kupiecką) – zaledwie o dwa miesiące po powstaniu nowojorskiej giełdy na Wall Street? Że znacznie rozbudowane zostało szkolnictwo elementarne i zawodowe, w 1816 utworzono Uniwersytet Warszawski, a w 1820 Instytut Politechniczny w Warszawie. W 1816 założono Instytut Agronomiczny (pierwszą w Polsce i jedną z pierwszych w Europie wyższą szkołę rolniczą).

Nie, nie jesteśmy dumni – jesteśmy na to nadsprytni: wierzymy, że to wszystko to były machinacje okupantów, a prawdziwe osiągnięcia mieliśmy tylko w czasie Powstań. Do tych Powstań podchodzę zresztą z największym szacunkiem, nie można inaczej – bo determinacja „ku wolności” w końcu nam tę wolność dała. Ale czy podziwiając Powstańców – myślimy też o ich szczególnej umiejętności samo-organizacji na wyzwolonych terenach? Patrzymy na siebie sceptycznie: do zrywów jesteśmy owszem, gotowi, ale już nie do samoorganizacji i długofalowych, żmudnych działań. A kto inny na świecie potrafił w ciągu zaledwie dekady zlepić w jedną całość trzy różne organizmy ekonomiczne, społeczne, edukacyjne, językowe, kulturowe, mentalne?

Możecie sobie wyobrazić jak byłem dumny, słysząc pod koniec lat 90-tych w Wielkiej Brytanii pochwały na rzecz niebywale szybkiej i głębokiej adaptacji w Polsce systemu mikro-kredytów; Polska, według mojej rozmówczyni (która zapoczątkowała powstanie tego systemu w naszym regionie) znacznie wyprzedza inne kraje. Jak byłem dumny z tego, że w Polsce najskuteczniej wstępna pomoc Amerykańskiej Agencji ds. Rozwoju Międzynarodowego (USAID) zamieniła się w samofinansującą się, prężną i znaczącą organizację (Akademię Rozwoju Filantropii w Polsce). Że śp. Piotr Pawłowski, jednym tylko ruchomym palcem, działając ze swojego wózka inwalidzkiego, stworzył potężną organizację, która nie tylko zmieniła sytuację osób niepełnosprawnych, ale – jako jedyna na świecie tego typu – osiągnęła pełną samowystarczalność finansową. Moim rozmówcom na Zachodzie opada szczęka, gdy im opowiadam, że polscy niepełnosprawni osiągnęli niezależność od grantów.

Nadsprytni patrzą na nas nadsceptycznie. Są – w swoim pojęciu – racjonalni, wyważeni, neutralni. W przeciwieństwie do mnie, zapaleńca i miłośnika polskiej przedsiębiorczości, kreatywności, zdolności. Jak myślicie, czy za to wariactwo zabiorą mi habilitację?